Kazimierz Dąbrowski ur. 1 września 1902 w Klarowie, zm. 26 listopada 1980 w Warszawie - polski psycholog kliniczny, psychiatra, filozof oraz pedagog, twórca teorii dezintegracji pozytywnej. Autor licznych publikacji naukowych i popularnonaukowych w dziedzinie psychologii klinicznej, higieny psychicznej,psychiatrii oraz pedagogiki |
|
Dąbrowski Kazimierz - wiersze
Ach, cmentarne liście
Znikły w cieniu liście purpurowe,
Noc jesienna otworzyła grób.
Dała duszy cichą szeptu mowę,
Dusza płacze u grobowca stóp.
Zbieram często na cmentarzu liście,
Zwiędłe liście, purpurowy pęk.
Cicho wkoło, jakoś uroczyście,
Sam tu jeden i cmentarny lęk.
Znikły w cieniu liście purpurowe,
Noc jesienna otworzyła grób.
Dała duszy cichą szeptu mowę,
Dusza płacze u grobowca stóp.
Zbieram często na cmentarzu liście,
Zwiędłe liście, purpurowy pęk.
Cicho wkoło, jakoś uroczyście,
Sam tu jeden i cmentarny lęk.
Burzą się podnieść
Burzą się podnieść, w wichrze medytować. Rozdzielić się, przedrzeć, z siebie wywędrować, eterycznie, astralnie, duchowo. Lecz tym samym być, tym samym, choć wyższym i nowym. A potem biec, a potem truchtem, galopem pożarem, przenieść się, zawieruszyć w dziwacznych oparach. A potem wślizgnąć się w moich bliskich groby. Koło nich, w nich, przy nich rozerwać dni żałoby. I ożywić ich martwość, ich rozkład, ich kości. Odbudować pożarem przyjaźni, miłości. I pobiec polami, miedzami, wodą, by odnaleźć zguby. I zobaczyć szkody. A potem znów wśród dębów, na mchu, na murawie, odkrywać, odpoznawać, dziwne, bliskie sprawy. A potem być już, potem być już bez niebytu |
Niepamięć, jakaż tu niepamięć
Niepamięć, jakaż tu niepamięć, gdy lat dziesiątki mkną jak wiatr.
A moja rana, świeżą raną, nie zabliźniona, siłą lat.
Mówią mi mędrcy, mówią wielcy, nie trzeba o widziadłach śnić
Bo wszystko mija, wszystko zsycha i zrywa się pamięci nić.
Kto mi coś powie, któż mnie zgani, że wszystko pomnę, wszystkie sny.
Gdy nic mi prawdy nie zakryje, nic nie wypleni pragnień mych.
Mówią, że nowe funkcje wstają, potrzebą wielką, ponad zgon.
Więc stworzę dawność, lata, kraje, zajrzę w otchłani mętną toń.
Setkami zgonów będę ginąć, i będę gonić z wieku w wiek,
po oceanach myśli płynąć, ja nieudolny szary człek.
Obsesjo, dodaj więcej siły. Odwago rośnij w tysiąckroć!
Przez wielość żyć, noc mogiły, szukam, pamiętam z nocy w noc.
Znaczy to nic i znaczy wiele, trupem mym rzucę w moce złe.
Będę hodował w mym kościele, kwiaty pamięci, w wonnej mgle.
Sny rozprzestrzenię wolą mocy, a rzeczywistość wpędzę w mgły.
Przetworzę dni na ciemność nocy, ja pan w królestwie moich snów.aj, aby edytować.
Niepamięć, jakaż tu niepamięć, gdy lat dziesiątki mkną jak wiatr.
A moja rana, świeżą raną, nie zabliźniona, siłą lat.
Mówią mi mędrcy, mówią wielcy, nie trzeba o widziadłach śnić
Bo wszystko mija, wszystko zsycha i zrywa się pamięci nić.
Kto mi coś powie, któż mnie zgani, że wszystko pomnę, wszystkie sny.
Gdy nic mi prawdy nie zakryje, nic nie wypleni pragnień mych.
Mówią, że nowe funkcje wstają, potrzebą wielką, ponad zgon.
Więc stworzę dawność, lata, kraje, zajrzę w otchłani mętną toń.
Setkami zgonów będę ginąć, i będę gonić z wieku w wiek,
po oceanach myśli płynąć, ja nieudolny szary człek.
Obsesjo, dodaj więcej siły. Odwago rośnij w tysiąckroć!
Przez wielość żyć, noc mogiły, szukam, pamiętam z nocy w noc.
Znaczy to nic i znaczy wiele, trupem mym rzucę w moce złe.
Będę hodował w mym kościele, kwiaty pamięci, w wonnej mgle.
Sny rozprzestrzenię wolą mocy, a rzeczywistość wpędzę w mgły.
Przetworzę dni na ciemność nocy, ja pan w królestwie moich snów.aj, aby edytować.
Ojcowski los
Jest coś na świecie dziwnego, skargliwego, frasobliwego,
w miłościach do ruchów, do uśmiechów, do nieodgadnionego!
Przywarł ojciec do tkliwych niedopowiedzeń, do drobiazgów,
przykrywanych ogromem wszechświata, do śmierci dziecka !
Ta maleńka kruszyna była radością i natchnieniem, przyczyną sensu.
Była w drżeniu jego serca, w czasie tylu uczuciowych nawiedzeń.
Zabrał ją los. Zabrała śmierć niewiedząca. I nie ma nic!
Zostały tylko spróchniałe ślady, ból i okaleczenie, bez końca.
I tęsknota za odejściem i duchowe bezwłady.
Potem zapadł na chorobę śmiertelną, z nieuleczalnej tęsknoty.
Umarł, trzymając przy sobie ubranko dziecka i jego pisane bazgroty.
Wzięła go ze sobą dzieweczka i pociągnęła w nieznane,
może w najlepsze, najmniej ciemne, w tak niepomiernym splątaniu.
Śmierć jest przezwyciężeniem lęku
Śmierć jest przezwyciężeniem lęku,
Śmierć jest przezwyciężeniem rozpaczy,
Śmierć jest przezwyciężeniem agonii.
Bo lęk wysycony obojętnieje,
Bo rozpacz wysycona tężeje,
Bo agonia długotrwała w śmierci umiera.
Ale są takie lęki, są takie rozpacze,
Ale są takie agonie, ale są takie miłości.
Co nie ustają w trwaniu, co nie ustają w mocy,
Co przekraczają siebie, aby odnaleźć siebie.
W krainach nad wszystko kochanych,
W przedmiotach nad wszystko wielbionych.
W oddaniu dziwacznym, szalonym,
Wieczystym, nieskończonym.
A wtedy, tam może, śmierć sama się cofnie i strwoży,
Śmierć sama uchyli zasłonę, na trwałe, choć nieskończone.
Śmierć sama popadnie w chorobę, w psychozę, w rozpacz,
W szaleństwo. Przed mocą, przed duszą, przed męstwem.
A wtedy może śmierć odda wawrzyny zwycięstwa,
Tym co wzrastają w sobie, co przekraczają siebie,
na ciała swego zgonie. Na ciała swego pogrzebie.
Idę pasjami nocy, pasjami samotności,
Idę w konkretność, w jedyność, w prawdę niemożliwości.
Trwoga starego człowieka
Idzie stary człowiek cmentarnymi dróżkami, Oczy ma obłąkane i przytomne, obłąkane ziemią i znużeniem życia. Jasne błąkaniem się po wieczystych pomrokach. Cierpliwa trwoga w spojrzeniu, frasowanie się o ludzkie miłości. Patrzy po milczących mogiłach, zawieszony między nicością i wiecznością. Nic mu nie dało doświadczenie, przywarł do znanych dróg niewiedzy. Tylko więcej od młodych pamięta i trwogą ich więcej się biedzi. Gdyby nie smutek innych, troska o nich, niezawinione udręczenia, to by spoczął na skraju cmentarza. Odwrócił się od światła, ku nieznanym stronom smutku. Tak się położyć i nie wstać, i nie myśleć myśleniem bardzo utrudzonym. I zamknąć powieki ku snowi lub ku nieistnieniu, w smutku starym i zawsze nieodgadnionym. |
W dwie strony
W dwie strony, w przeciwne strony, gnę się, przemieniam
w kwiat biały. I w kwiat czerwony. W dwie strony, przeciwne
strony. Gnę się rozdzielam, nachylam, szalona i uciszona,
pragnąca i wypełniona. Dwoję się, staję się drżeniem.
Tu światła srebrne i złote, tam rdzawe i czerwone.
Ręce wyciągam w tęsknocie, gotowe moje ramiona.
Dla dwóch gotowe poziomów. Ten krwisty - głos szalony.
Ten gwiezdny – uciszony. Dwie strony, przeciwne strony.
Gdyby przechylił szalę, gdyby ustały rozłamy?
zawsze to samo, wyraźnie to samo. Jutro, pojutrze stale.
Jak żyć bez drżenia, rozdzielenia, bez żalu, bez ciągłych
zahamowań. W jedności, w zintegrowaniu, na niższym
lub wyższym poziomie, z sobą być i w sobie.
Jak już nie czuć rozedrgania, nie czuć więcej wahania.
I nie czuć już wątpienia! Tu ciągle przeciwne strony,
sens życia rozdwojony, Cel życia oddalony.
Ach nie chcę być szalona!
W jedność się zbiorę, scalę, tą drogą się uspokoję,
O biedne serce moje. O tajemnicze rozdarcie!
Modlę się, proszę o wsparcie.
Przechylam się w jedną stronę, by myśl uciszyć i serce,
aby uciszyć trwogę i pójść w wolności drogę.
A może w inną niewolę. A może w zatracenie.
Pomóżcie mi dobre cienie! Już idę w zjednoczenie,
Już idę w przeznaczenie!
Wiersze - Kazimierz Dąbrowski
W dwie strony, w przeciwne strony, gnę się, przemieniam
w kwiat biały. I w kwiat czerwony. W dwie strony, przeciwne
strony. Gnę się rozdzielam, nachylam, szalona i uciszona,
pragnąca i wypełniona. Dwoję się, staję się drżeniem.
Tu światła srebrne i złote, tam rdzawe i czerwone.
Ręce wyciągam w tęsknocie, gotowe moje ramiona.
Dla dwóch gotowe poziomów. Ten krwisty - głos szalony.
Ten gwiezdny – uciszony. Dwie strony, przeciwne strony.
Gdyby przechylił szalę, gdyby ustały rozłamy?
zawsze to samo, wyraźnie to samo. Jutro, pojutrze stale.
Jak żyć bez drżenia, rozdzielenia, bez żalu, bez ciągłych
zahamowań. W jedności, w zintegrowaniu, na niższym
lub wyższym poziomie, z sobą być i w sobie.
Jak już nie czuć rozedrgania, nie czuć więcej wahania.
I nie czuć już wątpienia! Tu ciągle przeciwne strony,
sens życia rozdwojony, Cel życia oddalony.
Ach nie chcę być szalona!
W jedność się zbiorę, scalę, tą drogą się uspokoję,
O biedne serce moje. O tajemnicze rozdarcie!
Modlę się, proszę o wsparcie.
Przechylam się w jedną stronę, by myśl uciszyć i serce,
aby uciszyć trwogę i pójść w wolności drogę.
A może w inną niewolę. A może w zatracenie.
Pomóżcie mi dobre cienie! Już idę w zjednoczenie,
Już idę w przeznaczenie!
Wiersze - Kazimierz Dąbrowski